Codziennie dowiadywałem się czegoś nowego o planecie, o wyjeździe, o podróży.
Wiadomości te gromadziły się z wolna i przypadkowo. I tak trzeciego dnia poznałem dramat
baobabów. [...]
Okazało się, że na planecie Małego Księcia, tak jak na wszystkich planetach, rosły rośliny
pożyteczne oraz zielska. W rezultacie znajdowały się tam dobre nasiona roślin pożytecznych
i złe nasiona zielsk. Ale ziarna są niewidoczne. Śpią sobie skrycie w ziemi aż do chwili, kiedy
któremuś z nich przyjdzie ochota obudzić się. Wypuszcza wtedy cudowny, bezbronny pęd,
który najpierw nieśmiało wyciąga się ku słońcu. Jeżeli jest to pęd rzodkiewki albo róży, można
mu pozwolić rosnąć, jak chce. Ale jeżeli jest to zielsko, trzeba wyrwać je jak najszybciej, gdy
tylko się je rozpozna. Otóż na planecie Małego Księcia były ziarna straszliwe. Ziarna baobabu.
Zakażony był nimi cały grunt. A kiedy baobab wyrośnie, to na wyrwanie jest za późno i nigdy
już nie można się go pozbyć. Zajmie całą planetę. Przeorze ją korzeniami. A jeżeli planeta jest
mała, a baobabów jest dużo, to one ją rozsadzają.
– Jest to kwestia dyscypliny – powiedział mi później Mały Książę. – Rano, po umyciu się,
trzeba robić bardzo dokładną toaletę planety. Trzeba się zmusić do regularnego wyrywania
baobabów, i to natychmiast po odróżnieniu ich od krzewów róży, do których są w młodości
bardzo podobne. Jest to praca bardzo nudna, lecz bardzo łatwa...